CZAS BY HAUPT POWRÓCIŁ | ANDRZEJ STASIUK

Zygmunt Haupt (1963-64) © fot. Arthur Haupt

No i co z tym Hauptem? Z tym pisarzem zapomnianym, osobnym, do nikogo niepodobnym? Co z tym autorem fragmentów, urywków, tekstów bez pointy? Postrzępione to, potargane, bez początku i końca, bez wyrazistej formy. Sześćset stron druku w miękkiej okładce. Pewnie się rozleci od wielokrotnego czytania. Kartki się rozsypią. Wymieszają, przetasują niczym w nieobliczalnym pasjansie. Co z nim zrobić? Z tym mistrzem nieoczywistości. Z tym niewolnikiem i zarazem władcą pamięci.

Parę lat temu pojechaliśmy do Ułaszkowców na Podolu gdzie się urodził ponad sto lat temu. Zrujnowany kościół stał samotnie na wzniesieniu. Najpewniej właśnie w nim go chrzcili. Przyszedł chłopiec ze wsi, wsunął dłoń w szczelinę wrót, odsunął żelazo i mogliśmy wejść. Gruz, resztki malowideł, blask spadający z wysokich okien na rumowisko. Zrobiłem zdjęcie. Ale nawet nie wiem, czy kiedykolwiek je obejrzałem. Przepadło w elektronicznych otchłaniach. Skopiowane, zarchiwizowane, wśród tysięcy innych. Nigdy go nie odnajdę. Pamiętam tylko wilgotny zapach starego tynku i słoneczny blask spadający z wysokich okien. Tęsknię do tego obrazu, ale wiem, że pewnie nigdy tam nie powrócę.

Zygmunt Haupt wielkim pisarzem jest. Nie zostawił po sobie żadnego wielkiego „Dzieła”. Można rzec, że poniósł klęskę. Niemal zapomniany umarł na wygnaniu w dalekiej Wirginii. Za pierwszy amerykański kredyt kupił konia i nazwał go „Lisowczyk”. W biograficznym filmie o pisarzu jego przyjaciel mówi: „On w ogóle nie wyglądał jak pisarz. Wyglądał jak piekarz albo rzeźnik.” Był samotny. Samotność przenika jego pisarstwo. Samotność jest jego istotą, a minione jedynym tematem. Bo to są w ogóle rzeczy najważniejsze w literaturze: nasze życie, które nas opuszcza.

Haupt nie ma sobie równych. Odkrył, czy też wynalazł język wskrzeszenia. Gdy opowiada swoje pozornie statyczne, pozbawione wyrazistej fabuły historie, przeszłość zmartwychwstaje. Nie będziemy mieli nic innego nad to, co przeżyliśmy. Nic innego nie jest warte uwagi. Cała reszta to mydlenie oczu,  czcza rozrywka i zabawianie tłumu. Haupt o tym wie. Dlatego stworzył język, który nie ma sobie równych. Opowiada tak, że słowa wydają się w sposób idealny przylegać do desygnatów.  Tak, jakby pamięć była silniejsza od czasu, od straty, od nicości.

Czyta się Haupta i  utracone powraca. Jakby się odnalazło drogę ocalenia. Jakbyśmy na chwilę lektury zeszli ze ścieżki, która nieodwołalnie wiedzie nas ku śmierci. Nie znam w literaturze polskiej nikogo, kto polszczyznę potrafiłby tak przysposobić do przywracania światów pozornie odeszłych, pozornie nieistniejących. Może jeden Bruno Schulz  przychodzi mi do głowy.

Czas by Haupt powrócił. Myślę, że zwyczajnie jesteśmy mu to winni. Skazać go na zapomnienie, to wyrzec się mistrza pamięci. Bez której jesteśmy tylko dwunożnymi zwierzętami, które nie wiedzą nawet skąd i po co się tutaj znalazły.

Andrzej Stasiuk © fot. Monika SznajdermanANDRZEJ STASIUK | Prozaik, eseista, współtwórca Wydawnictwa Czarne, Dyrektor Artystyczny Festiwalu im. Zygmunta Haupta. Publikuje w „Tygodniku Powszechnym”. Od końca lat 80. ubiegłego wieku mieszka w Beskidzie Niskim. Autor książek: „Mury Hebronu”, „Dukla”, „Opowieści galicyjskie”, „Dziewięć”, „Jadąc do Babadag”, „Taksim”, „Dziennik pisany później”, „Grochów”, „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach”, „Wschód” i innych. Laureat wielu nagród, m.in.: Nagrody Fundacji Kultury, Nagrody Fundacji im. Kościelskich, Nagrody im. Beaty Pawlak, Nagrody Literackiej Nike, Międzynarodowej Nagrody Literackiej Vilenica, Nagrody Literackiej Gdynia, Dorocznej Nagrody MKiDN w dziedzinie literatury. Jego książki tłumaczone były na niemal wszystkie języki europejskie (łącznie blisko 130 tłumaczeń).